Gdy całkowicie stopił się śnieg myślałem, że zgodnie z globalnym ocipieniem (hehe) dostęp do świeżego pokarmu będzie łatwiejszy. Ale nie ma tak dobrze i wróciła zima. Z mrozem i białym puchem. Chcąc nie chcąc ruszyłem na łowy, uzbrojony w narzędzie tnące, plecak, foliówkę i fotograficzną pamięć, która pomogła mi zapamiętać siedziska jedzenia dla patyczaków. Kilkukilometrowy spacer po obiedzie dobrze robi na trawienie. Oprócz fotograficznej pamięci łowy ułatwiały mi liście, wystające tu i ówdzie spod śniegu. Ciachnięta zieleninka musiała się odmoczyć i odmrozić ale efekt końcowy jest przyzwoity i na parę dni mam problem z głowy. Zdjęcia robiłem komórką więc jakość mało ciekawa.
Grzebu, grzebu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz